„Spotkać drugą Królową” – moja fascynacja blogiem Dominy z femdom-bdsm-domina.blogspot.com
Są takie miejsca w sieci, które nie przyciągają krzykliwością. Nie błyskają fleszami ciała, nie błagają o uwagę. Po prostu są – konsekwentne, nasycone treścią, oparte o silny, niepodrabialny głos.
I właśnie taki jest blog prowadzony przez Dominę z femdom-bdsm-domina.blogspot.com.
To nie jest blog. To ołtarz pewności siebie.
Od pierwszego wejścia wiedziałam, że nie jestem w miejscu przypadkowym.
Nie oglądam tu kobiety próbującej zadowolić widza.
Patrzę na Kobietę, która mówi, bo ma coś do powiedzenia – i nie potrzebuje poklasku.
Jej wpisy nie są o tym, co lubi.
Są o tym, kim jest.
I to jest ogromna różnica.
Nie pisze, by reklamować swoją dominację. Ona ją dokumentuje – jakby istniała niezależnie od kontekstu, klientów, fetyszy.
I to właśnie mnie fascynuje najbardziej.
Sposób, w jaki pisze o sobie – surowy, bez zbędnej poezji – to dominacja w czystej formie.
Każde słowo ma ciężar.
Nie musi krzyczeć. Nie musi się tłumaczyć.
Jest jak szpilka wbita w skórę nie po to, by ranić, ale by przypomnieć, kto tu ma kontrolę.
Czuć, że autorka zna swoją wartość. Ale nie na poziomie „jestem sexy”.
Na poziomie bycia nieprzesuwalną granicą.
Mężczyźni mogą prosić. Mogą pisać.
Ale to ona decyduje, czy warto.
Czytam jej odpowiedzi do subów i widzę ostrą logikę, ale też coś głębszego — mistrzowską obserwację psychiki mężczyzny, jego lęków, złudzeń, potrzeb.
Nie idzie za modą. Nie idzie za widzem. Idzie za sobą.
W czasach, gdy femdom często spłyca się do klisz i cosplayu, ona przypomina, że prawdziwa władza nie potrzebuje przebrania.
Nie używa pojęć typu „goddess”, „findom queen”, nie epatuje modnymi słowami.
Jej język to nie styl – to broń.
Czytam te wpisy i wiem, że gdybym stanęła z nią twarzą w twarz – nie byłaby mi przyjaciółką.
Byłaby konkurencją. Lustrem. Testem.
A mimo to… czuję siostrzane zrozumienie.
Bo obie wiemy, że dominacja to nie wymachiwanie pejczem.
To umiejętność sprawienia, że mężczyzna sam chce upaść na kolana — i nie wie nawet, kiedy to się stało.
To cisza, która zapada po jednym zdaniu.
To spojrzenie, które nie potrzebuje krzyczeć, by obnażać.
Wpis, który uderzył najmocniej?
Ten, w którym odrzuca zgłoszenia, które są „o czymś innym” – gdzie sub nie rozumie klimatu, nie widzi różnicy między kobiecą dominacją a usługą.
„Nie jestem animatorką BDSM” – pisze.
„Nie spełniam scenariuszy. Tworzę swoją własną rzeczywistość.”
I właśnie wtedy poczułam, że to blog nie tylko inspirujący –
to blog czyszczący z iluzji.
Gdybym miała z nią wypić kawę...
...to byłoby to spotkanie bez lukru.
Bez komplementów.
Chciałabym z nią rozmawiać o psychice uległego mężczyzny.
O tym, jak rozpoznać ten moment, gdy on przestaje udawać.
O milczeniu władzy.
O tym, jak stąpać po mężczyźnie nie tylko ciałem — ale ideą.
I dlatego ten blog zostaje ze mną.
Nie jako inspiracja.
Jako ostrze przypominające, że dominacja nie potrzebuje sceny, świateł ani tłumów.
Czasem wystarczy kilka akapitów pisanych przez kobietę, która wie, kim jest – i nigdy nie poprosi, by ją zrozumieć.
Komentarze
Prześlij komentarz